środa, 26 stycznia 2011

Mój pierwszy bal

Oszlałam, kiedy zobaczyłam to ogłoszenie:

(kliknij aby powiększyć)

Oczyma wyobraźni zobaczyłam Bachorka w przebraniu. Taaak. Od razu wiedziałam, jak chcę go przebrać. Ustalmy jedno, Dziecię ma dwa lata i miesiąc i nasza komunikacja werbalna obecnie wygląda tak, że ja wypowiadam jakieś słowa oczekując potwierdzenia lub zaprzeczenia lub zadaję pytania z kafeterią odpowiedzi TAK/NIE, ewentualnie takie, w którym spodziewana odpowiedź należy do znanego mi aktualnego słownika mojego Dziecka, niekoniecznie słownego. Na przykład: "Chcesz nocnik? (TAK/NIE)" lub "Boli cię coś? Pokaż gdzie cię boli." Dzisiaj zaskoczenie, do machania nóżką doszło wyjaśnienie - "Bucik!". Zmierzam do tego, że na obecnym etapie nie jestem w stanie dowiedzieć się od Dziecka, za kogo chciałby się przebrać. Postanowiłam więc zdecydować za niego. Wymyśliłam strój, wymyśliłam realizację, kupiłam materiały, umówiłam sąsiadkę, która miała pomóc mi szyć - moja maszyna czeka na konserwację - wzięłam dzień wolnego i co? I zadzwonili ze żłobka, żeby natychmiast zabierać dziecko, bo ma gorączkę. Jutro zamiast na swój pierwszy bal pójdzie po raz 11 w tym sezonie do lekarza. Czy jestem zła? Nie. Nie jego to wina, nie moja (przynajmniej chcę tak myśleć), niczyja. Podobno tak już z dziećmi jest. Jestem rozczarowana, bo po raz pierwszy byłam tak pozytywnie podekscytowana jakimś fragmentem życia mojego Synka. Chciałam coś dla niego zrobić i pech przeszkodził. Ciocie twierdzą, że bale jeszcze będą. Zapewne mój pomysł przebrania też doczeka realizacji. Trzeba to po prostu łyknąć i iść dalej.

* * *

No to lecimy! Kiedy zaczynałam pisać ten blog (tutaj), nie wiedziałam, jaki będzie. Dziś, szukając linku do pierwszego wpisu ze zdziwieniem skonstatowałam, że było to w maju zeszłego roku. O, rany! Minęło akurat 9 miesięcy i chyba doszło do rozwiązania. Urodził się blog taki, jaki chciałabym, żeby był - blog o moim życiu ze szczególnym uwzględnieniem tego, co jest dla mnie aktualnie ważne. Obawiam się, że prawdopodobnie będzie to Mój Syn :). No co ja poradzę, że obecnie on jest moim największym hobby ;)? Ale nie bójcie się! Zdaję sobie sprawę z istnienia świata dookoła. Wiele rzeczy mnie wzrusza, porusza, bawi lub bulwersuje, i jeśli tylko emocje te będą wystarczająco silne, bym czuła potrzebę by się nimi z Wami podzielić, to to właśnie będę robiła na tym blogu. Nie planuję pisania pamiętnika w internecie, zapis na blogu w żadnym razie nie będzie pełnym odzwierciedleniem tego, co się dzieje w moim życiu. Chcę też zachować prywatność swoją i, zwłaszcza, Bachorka, dlatego nie będę publikować naszych wizerunków, ani danych personalnych. Niech te pozostaną naszą słodką tajemnicą :)))

Mam nadzieję, że taki blog nadal będzie blogiem, który będzie chciała obserwować grupa dotychczasowych obserwatorów. Chcę Wam podziękować za to, że jesteście, że czytacie, że komentujecie, że jesteście dla mnie inspiracją. Zu - dzięki Twojemu przykładowi powstał ten blog, Aniu - jeden z ostatnich wpisów na Twoim blogu rozpoczął u mnie blogową akcję porodową ;), Bożeno, Edyto, Maszko, Paulo - zawsze z ciekawością czytam Wasze komentarze i Wasze blogi. U Bożeny w "Szmacianej kuchni" - wybacz autorskie tłumaczenie ;) - piszczę na widok arcydzieł malowanych igłą i maszyną. Edytka zamiast mnie hoduje hoje, które uwielbiam. Dzięki temu odwiedzając jej "las deszczowy" mam moje ukochane kwiatki na wyciągnięcie gałki ocznej - szybko, łatwo, tanio ;).  Maszka, Matka-Rzeźbiarka, pozwala mi na swoim blogu otrzeć się o wyższe sfery artystyczne (spokojnie, mam na myśli Nataszę Urbańską...) i poznać bardziej przyziemne aspekty życia artysty (i pomyśleć, że mam tę szansę dzięki niedźwiedzim łapom dla WWF...). Blog Pauli to moje okienko na świat - takie (a to ci dziwo!) dwustronne - do wyglądania poza granice Polski i do zaglądania, jak mieszkają (czyt.: "live") inni. Innym obserwatorom i czytelnikom dziękuję za to, że tu dotarli i zostali choć przez chwilę. Zapraszam do częstszego komentowania i pozostania z Miałkotkiem, jeśli go polubicie :)

Dzięki, że jesteście!

środa, 19 stycznia 2011

Kotki raz!!!

Udało się! Robota ogarnięta, obiad podgrzany, Bachorek jeszcze śpi. Można skrobnąć szybciorem pościka. Dzisiaj będzie bez zdjęcia (mała strata ;) ), ale za to znowu o Latorośli.
Jak każda mama (tak podejrzewam) zastanawiam się co wyrośnie z mojej pociechy. Ma dwa latka i miesiąc, właśnie zaczyna mówić i coraz bardziej przypomina DZIECKO, a nie dzidzię. Prawie codziennie zaskakuje jakimiś nowymi "sztuczkami", i coraz więcej radości wywołuje, ale ciągle jeszcze nie wiem, jakimi talentami obdarzyła go Natura. Przyglądam się badawczo, żeby nic nie przegapić. W końcu to ważne, żeby wspierać rozwój dziecka, prawda? ;). Niestety, Dziecko, jak na razie, świetnie się maskuje.
Szczególnie bacznie przysłuchuję się jego produkcjom wokalnym. Jego Tata, absolwent średniej szkoły muzycznej, Siostra - Akademia Muzyczna, a ja - ja to niestety taki zaniedbany w dzieciństwie talent muzyczny - słuch muzyczny jest, głos niećwiczony, choć daje radę i zero obsługi jakiegokolwiek instrumentu muzycznego. WSTYD!  A mogłam d ziecięciem będąc rozpocząć karierę w chórze, gdyby tylko moi rodzice się zgodzili... Cóż, umówmy się, że jeśli Bachorek ma słuch i BĘDZIE CHCIAŁ, to będzie mógł realizować się muzycznie.
Na razie zauważyłam - nie powiem, z pewnym zdziwieniem - że podśpiewuje "A-a-a". Śpiewa to na okrągło i po jakimś czasie domyśliłam się, że chodzi o kołysankę. Linia melodyczna jeszcze nieco szwankuje. Skoro już się tego domyśliłam, zaczęłam dośpiewywać do jego "A-a-a" resztę "kotki dwa, szarobure obydwa". Efekt? Jakże by inaczej? Teraz Dziecko śpiewa już: "A-a-a, kotki raz!" "Kotki DWA, Synku. DWA kotki, nie JEDEN." "A-a-a, kotki raz!" Tak to jest, jak się uczy dziecko jednocześnie śpiewać i liczyć paluszki ;)

Buziole!

poniedziałek, 10 stycznia 2011

Dzień dobry, cześć i czołem...

Uffff! Szczęśliwie minął najmniej ulubiony przeze mnie miesiąc w roku, czyli grudzień. Zaczął się Nowy Rok i trzeba wyjść z ukrycia i zabrać się do jakiejś pożytecznej roboty.
Wróciliśmy z krótkiego okołosylwestrowego urlopu, który spędziliśmy w Piekle. Ha, ha! Tak. W PIEKLE. Dla niektórych raju na ziemi ;) Bawiliśmy tam na zaproszenie Przyjaciół, i choć trzeba było spędzić wiele godzin w samochodzie, by tam dojechać, było warto. Bachorek po raz kolejny okazał się cudownym dzieckiem, pokornie znosił niewygody i jeśli podróż była męcząca, to nie z jego powodu. Dzięki, Synku!
A na miejscu czekała Krysia, z którą widzieliśmy się już ponad rok temu, i bardzo byłam ciekawa jak teraz wygląda, i jak się dzieciaki odnajdą. Kiedy widzieliśmy się ostatnio, oboje jeszcze właściwie nie chodzili, a ich jedyny kontakt ograniczył się do dotknięcia rączkami. Okazało się, że obecnie Krysia lubi się zamieniać na kapcie i chce przytulać, a Bachorek niekoniecznie. Na szczęście okazał się dżentelmenem i damskim fanaberiom ulegał lub w najgorszym razie reagował płaczem. Turlaliśmy się ze śmiechu, kiedy zauważyliśmy, że Krysia karmi go kluskami z miseczki, a on grzecznie je jej z ręki. Najwyraźniej uznał, że tak trzeba. Chwilowo nie wyprowadzam go z błędu ;)
No cóż, prawda stara jak świat - dzieci rosną i uciechy jest z nimi co nie miara :))).
Podczas wyjazdu udało mi się (prawie) skończyć niezakończony na czas projekt dziewiarski. Drogą negocjacji starsze dziecko zażyczyło sobie pod choinkę zamiast pary skarpet czapkę w kształcie skarpety i z tą nieszczęsna skarpetą walczyłam przed Wigilią. Poległam w nierównej walce dobita przez rotawirusa i brak asertywności. Po prostu nie miałam sumienia upierać się, że dziecko koniecznie musi przyjść do żłobka w Wigilię, a Ciocie umiały tak sprawnie zamanipulować informacjami, że wszystkim rodzicom wydawało się, że tylko ich dziecko byłoby tego dnia obecne. A niech tam mają Ciocie ten jeden wolny dzień ekstra! Z efektów jestem zadowolona, bo udało mi się wymyślić wzór, a konkretnie sposób wyrabiania pięty, ale raczej nie polecam. Po prostu wielka skarpetka, powiększona tak, by dało się ją założyć na głowę, nie układa się na niej najlepiej. Coś w tym widać jest, że ubiory na różne części ciała mają określone, wypraktykowane przez setki lat kształty... Sami zobaczcie:

Niestety fotka robiona komórką i kolory nijak się mają do prawdziwych. W rzeczywistości jest to ładne połączenie różu i pomarańczu, zgodnie z zamówieniem Dziecka. Prezent się podoba. Jestem zachwycona, bo miałam stres, nie powiem. Dzierganie mnie wciągnęło, a ponieważ oczekuję szybszych efektów, postanowiłam zaopatrzyć się w maszynę dziewiarską. O dalszych postępach mojego fioła będę informować.
I w ogóle chciałam z radością powiadomić, że teraz będę tu częściej obecna. Hurrrrrra!!!!!

Do zobaczyska Drodzy Moi Podczytywacze :)))

P.S. Zuzia - Buziaki i dzięki za wszystko, bo nie jestem pewna, czy Twój Małż był przekazał CMOK :* i być może do zobaczenia :))))