środa, 14 września 2011

Włam

Banalna historia. Rodzinka zażyczyła sobie lodów. Poczłapałam na pocztę, w drodze powrotnej nabyłam lody i jeszcze nieco towarów, przyczłapałam do domu, otworzyłam drzwi z klucza i... kicha. Drugie drzwi nie drgnęły. Grzecznie zapukałam, bo Bachorkowi zdarzało się już zamykać zamek od środka, ale okazało się, że zamki nie są zamknięte, a drzwi ani drgną. I tak z jednej strony ja z rozpuszczającymi się powoli lodami, a z drugiej wkurzony na maksa Małżonek, pokrzykujący, że on nic nie może zrobić i żebym waliła w drzwi całym ciałem. Nie powiem, próbowałam, ale co ja tam mogę? Drzwi ani myślały puścić. Po chwili do akcji dołaczył się Bachorek i usłyszał, że Tata teraz nie może się z nim bawić. Ja zrobiłam rundę po sąsiadach a) próbując przechować gdzieś lody, b) poszukując chętnego do wyważania drzwi. Niestety bez powodzenia - nikogo akurat nie było. Po kolejnych paru chwilach i użyciu kilku podstawowych narzędzi dostępnych w domu oraz mojej nadludzkiej siły drzwi poległy. Niestety nadają się do wymiany. A co się stało? Otóż okazało się, że wykręciła się śrubka mocująca zamek klamki i zaklinowała w futrynie tak skutecznie, że jedyną metodą otwarcia drzwi było wyłamanie zamka. Jedna mała śrubka, a ile atrakcji!

PS. Małżonek był wkurzony, gdyż zachciało mi się dobijać do domu akurat w trakcie meczu siatkarskiego Polska-Czechy.

PS2. Gdyby któraś z Pań znalazła się w podobnej sytuacji podpowiadam, że walenie barkiem albo biodrem jest nieskuteczne i bolesne, natomiast całkiem fajnie się kopie. Warunek: półbuty na "słoninie" lub obuwie sportowe ;)

czwartek, 1 września 2011

Pierwszy dzień

w przedszkolu już za nami. A jeszcze wczoraj Bachorek był żłobkowiczem... Dni po powrocie z wakacji nie były łatwe. Codziennie pierwsze słowa po przebudzeniu brzmiały: "Ale nie idziemy dzisiaj do żłobka?. "Idziemy! Jeszcze pięć dni. Jeszcze trzy. Dzisiaj ostatni dzień." Poprzedniego wieczora zapakowaliśmy całą torbę dziecinnych książeczek. Ostatniego dnia rano Bachorek wkroczył na salę wyjątkowo nie zalewając się łzami, z torbą w garści. "Co masz w tej torbie?" "Książeczki." "A dla kogo są te książeczki?" "Dla innych dzieci." Uff! Na  półce zwolniło się miejsce dla nowych książeczek. Ciociom napisałam dziękczynny liścik i sprezentowałam po słoiczku konfitur i torebeczce pachnącej herbaty ze sklepu z herbatą, oraz pudełko cantuccini. Polały się łzy, ale cóż robić, trzeba iść z postępem ;)
Dzisiaj odprowadziłam Dziecię do przedszkola, dałam buziaka i zapewniłam, że przyjdę po niego po obiedzie i szybko uciekłam. O 13-tej stanęłam za szklanymi drzwiami sali i zobaczyłam, że  Bachorek grzecznie leżakuje z innymi dziećmi. Po prostu ZERO PROBLEMÓW. Warto było puścić go do żłobka. Idziemy za ciosem. Jutro odbiorę go o trzeciej :)))

A u Was jak? Był pierwszy dzień czegoś?