czwartek, 28 kwietnia 2011

Padam, padam, padam...

...śpiewała niezrównana Edith Piaff. Nawet nie wiedziała, że gdzieś, w dalekim kraju, ktoś będzie te słowa brał dosłownie. Ja padam i słowo daję, że niewiele mi brakuje by paść i nie wstać. Jestem wykończona. To zapewne to słynne przesilenie wiosenne. Nie mam siły nawet czytać ulubionych blogów, co znowu aż takiego wysiłku nie wymaga. W prywatnej poczcie rośnie sterta nieprzeczytanej korespondencji, z trudem zmuszam się do załatwiania służbowej, kompa mogłabym w ogóle nie włączać - jak nie ja. Doszłam już do tego, że kiedy zbliża się pora opuszczenia pracy i odebrania dziecka ze żłobka, jęczę: "Ja nie chcę do domu!" :(

***

Ulica w mieście. Z przeciwka nadchodzi starszy pan prowadząc za rączkę chłopca w wieku Bachorka.
"Pisika" - mówi Chłopiec.
"FI-ZY-KA" - mówi Pan.
Przechodzą obok i oddalają się w stronę zachodzącego słońca.
Koniec.

***

Tanio wypożyczę mało używanego dwulatka na dwa, trzy dni z nocowaniem. Grzeczny. Poza domem je wszystko. Nie jest agresywny w stosunku do zwierząt i innych dzieci. Rozzłoszczony leje tylko mamę. Pięścią. Ulega manipulacji i wszelkim podstępom. Szczególnie jeszcze nie praktykowanym. Śpiewa, tańczy, recytuje. Rozpoznaje niemal wszystkie marki samochodów obecnych na polskich drogach. Nazwy niektórych nawet potrafi poprawnie wymówić. No, dobra, jednego - zgadniecie jakiego?

Pa! Idę paść, zanim padnę... :)))

niedziela, 17 kwietnia 2011

Połowiczny sukces

A konkretnie nawet 2/3 sukcesu. Nitka z bębenka wylazła. To pierwsza 1/3 sukcesu. Zdjęcie poniżej prezentuje kolejną 1/3 sukcesu (a przy okazji aktualną ściereczkę i niegdysiejsze niewymowne Rodziny... :-| )


Porażka wygląda tak:


Iść do sąsiadki po prośbie, żeby pokazała jak to cudo nawlec, czy kombinować dalej, tak się zastanawiam... Jest chwila czasu, bo dziecko podczas wizytacji u Pciapci/Lapci (czyt. Babci) niespodzewanie usnęło i mogę mieć nawet ze dwie odzinki luzu :)))

wtorek, 12 kwietnia 2011

Małe dramaty

Ale zanim o nich, muszę z radością zauważyć, że wystarczyło nieco zaniedbać bloga, by pojawili się na nim nowi obserwatorzy. Hmmm. Dziwne zaiste.... Ale miłe :))) Więcej nas, więcej nas i człowiekowi od razu raźniej!
A dramat polega na tym, że... dziecko mi dorośleje. Znaczy, to, samo w sobie, dramatem nie jest, ale są momenty, kiedy mi ciężko. Tak ciężko, jak zapewne będzie niektórym czytelnikom ciężko będzie czytać poprzednie zdanie z tymi wszystkimi przecinkami ;)
Do tej pory byłam twarda. Starałam się siłą spokoju uspokajać moje dziecko. Nie było większych problemów z chodzeniem do żłobka. Bachorek może nie leciał tam, jak na skrzydłach, raczej dreptał zrezygnowany, noga za nogą, ale nie dramatyzował, nie histeryzował, nie rozpaczał. Do czasu. Do czasu, kiedy Tata zabrał go do garażu i przewiózł garbusem. Teraz wstaje rano (albo zwlekam go z łóżka za nogę), ubiera się, a potem każe zakładać kurtkę i... "Do gajaziu! Fodzik!" "Nie, Synku. Teraz nie idziemy do garażu. Mama idzie do pracy, ty do żłobka, a do garażu możemy iść potem." "NIEEE CIE DO ZIOOOBKA!!! DO GAJAZIU!!!" A potem spazmy, płacze, łkania. Ciocie mówią, że od wczoraj opowiada o tym garażu i samochodzie bez przerwy. Widać, że przeżywa. Dziecko, które do tej pory było totalną trąbą, jeśli chodzi o akcentowanie własnego widzimisię, nagle zaczęło się miotać. A mama głupieje. Emanowanie spokojem nie wystarcza, a na rzeczową, partnerską rozmowę jeszcze za wcześnie. Pewnie, jak przy innych podobnych macierzyńskich dylematach, trzeba wziąć na wstrzymanie, bo kiedyś to minie i niezależnie od tego, co zrobię, Bachorek i tak nie będzie tego pamiętał ;). I dochodzę tu do największego dla mnie macierzynskiego wyzwania: jak wychować dziecko (albo odchować) tak, by szanować jego osobę i nie dać sobie wejść na głowę. Przy drugim jest zapewne łatwiej... He, he, he... ;)
Tymczasem jakimś ułatwieniem, przynajmniej życia matki, będzie przyoblekanie Pociechy w takie oto łaszki:

Endo. Cena niemała. Nie mogłam sobie odmówić... No, po prostu nie mogłam! Tiszercik lekko powaflowany, bo zdjęty ze sznurka po praniu. Sama bym w takim chodziła, gdyby robili większe :)))

Trzymajcie się cieplutko! Pa!

P.S. W sprawie lekko żenującej. Pisałam (chyba), że dostałam od Babci Krysi starego Singera. Sprawdziliśmy, że silnik działa i maszyna się kręci, ale jak się nawleka igłę? Hę? Coś bym nawet uszyła, ale przez ten podstawowy etap nie przeszłam. Coś tam namotałam, ale do wyciągnięcia nitki z bębenka nie udało mi się doprowadzić...