poniedziałek, 10 stycznia 2011

Dzień dobry, cześć i czołem...

Uffff! Szczęśliwie minął najmniej ulubiony przeze mnie miesiąc w roku, czyli grudzień. Zaczął się Nowy Rok i trzeba wyjść z ukrycia i zabrać się do jakiejś pożytecznej roboty.
Wróciliśmy z krótkiego okołosylwestrowego urlopu, który spędziliśmy w Piekle. Ha, ha! Tak. W PIEKLE. Dla niektórych raju na ziemi ;) Bawiliśmy tam na zaproszenie Przyjaciół, i choć trzeba było spędzić wiele godzin w samochodzie, by tam dojechać, było warto. Bachorek po raz kolejny okazał się cudownym dzieckiem, pokornie znosił niewygody i jeśli podróż była męcząca, to nie z jego powodu. Dzięki, Synku!
A na miejscu czekała Krysia, z którą widzieliśmy się już ponad rok temu, i bardzo byłam ciekawa jak teraz wygląda, i jak się dzieciaki odnajdą. Kiedy widzieliśmy się ostatnio, oboje jeszcze właściwie nie chodzili, a ich jedyny kontakt ograniczył się do dotknięcia rączkami. Okazało się, że obecnie Krysia lubi się zamieniać na kapcie i chce przytulać, a Bachorek niekoniecznie. Na szczęście okazał się dżentelmenem i damskim fanaberiom ulegał lub w najgorszym razie reagował płaczem. Turlaliśmy się ze śmiechu, kiedy zauważyliśmy, że Krysia karmi go kluskami z miseczki, a on grzecznie je jej z ręki. Najwyraźniej uznał, że tak trzeba. Chwilowo nie wyprowadzam go z błędu ;)
No cóż, prawda stara jak świat - dzieci rosną i uciechy jest z nimi co nie miara :))).
Podczas wyjazdu udało mi się (prawie) skończyć niezakończony na czas projekt dziewiarski. Drogą negocjacji starsze dziecko zażyczyło sobie pod choinkę zamiast pary skarpet czapkę w kształcie skarpety i z tą nieszczęsna skarpetą walczyłam przed Wigilią. Poległam w nierównej walce dobita przez rotawirusa i brak asertywności. Po prostu nie miałam sumienia upierać się, że dziecko koniecznie musi przyjść do żłobka w Wigilię, a Ciocie umiały tak sprawnie zamanipulować informacjami, że wszystkim rodzicom wydawało się, że tylko ich dziecko byłoby tego dnia obecne. A niech tam mają Ciocie ten jeden wolny dzień ekstra! Z efektów jestem zadowolona, bo udało mi się wymyślić wzór, a konkretnie sposób wyrabiania pięty, ale raczej nie polecam. Po prostu wielka skarpetka, powiększona tak, by dało się ją założyć na głowę, nie układa się na niej najlepiej. Coś w tym widać jest, że ubiory na różne części ciała mają określone, wypraktykowane przez setki lat kształty... Sami zobaczcie:

Niestety fotka robiona komórką i kolory nijak się mają do prawdziwych. W rzeczywistości jest to ładne połączenie różu i pomarańczu, zgodnie z zamówieniem Dziecka. Prezent się podoba. Jestem zachwycona, bo miałam stres, nie powiem. Dzierganie mnie wciągnęło, a ponieważ oczekuję szybszych efektów, postanowiłam zaopatrzyć się w maszynę dziewiarską. O dalszych postępach mojego fioła będę informować.
I w ogóle chciałam z radością powiadomić, że teraz będę tu częściej obecna. Hurrrrrra!!!!!

Do zobaczyska Drodzy Moi Podczytywacze :)))

P.S. Zuzia - Buziaki i dzięki za wszystko, bo nie jestem pewna, czy Twój Małż był przekazał CMOK :* i być może do zobaczenia :))))

3 komentarze:

  1. he he :) Kochana, :) Ale było fajnie :)) Krysia cały czas tęskni za "dzidzią" ;) Rozłożyłaś mnie tym zamienianiem na kapcie hehe, biedny "Dzidzia" :)) Uściski z Piekła :)

    Zu

    Ps. Myślcie nad wianem ;)) Tzn tym no posagiem ;)
    Ps II. Skarpeta jest super :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Czapo-skarpeta rewelacyjna!Szkoda,że nie pochwaliłaś się dziecięciem w tymże nakryciu głowy :)

    Wszystkiego dobrego na Nowy Rok!

    OdpowiedzUsuń
  3. @Zu - Pomyślimy, pomyślimy. Na szczęście to jeszcze kilka lat. Nieruchomości mogą być? Mamy już kilka w garażu ;)

    @Paula - Łatwo powiedzieć! Dziecię wpadło i wypadło ciągnąc za sobą męża i psa. Tylko wiatr zahulał. W perspektywie jest jeszcze szalik, więc może da się zdjąć w komplecie :)))

    OdpowiedzUsuń