poniedziałek, 26 marca 2012

Tygrysa pazur

W mojej okolicy mieszka bardzo dużo kotów. Prawie w każdym domu jest kot i koty swobodnie przemieszczają się po okolicy. Kot spod dziesiątki bezczelnie walnął kiedyś kupę centralnie na środku naszego ogródka, kot spod dwójki zrobił to samo pod szóstką. Koty spod ósemki grzeją się na stosach drewna kominkowego, skrzynkach z licznikami gazowymi, albo po prostu na słonecznych plamach na chodniku. Po dachu sąsiadów pod jedynką łaził kot nieznanego pochodzenia, widziany wcześniej na dachu ósemki. Z kolei kot spod jedynki zwykł był załatwiać się na podwórku innej ósemki, do czasu kiedy rozpoczęła się tam budowa. Było to niezłe widowisko, bo posesja ta znajdowała się po drugiej stronie ruchliwej ulicy, a kot był monumentalnym Maincoonem wielkości rysia i trudno go było nie zauważyć, kiedy udawał się do toalety. Widać też ślady kotów, których nie widać w ich futrzastych osobach - ślady łapek na śniegu pod drzwiami, na tarasie, ślady łapek na szybie samochodu...
Kot naszych najbliższych sąsiadów zaglądał do nas od dawna. Bardzo zabawnie wyglądał buras wychylający się z zewnętrznego parapetu przez okno balkonowe i miauczący bezgłośnie (Niech żyją okna dźwiękoszczelne!). Kilka dni temu poparadował trochę po parapecie w tę i z powrotem i postanowiliśmy się bliżej poznać. Otworzyłam drzwi na taras, wystawiłam rękę, zaprosiłam do środka. Powąchał i oddalił się z godnością. Następnego dnia wrócił. Było ciepło i drzwi były szeroko otwarte. Kot wpakował się na pewniaka do salonu. Kiedy był na wysokości kanapy powitałam go uprzejmie "Dzień Dobry Kotku! Ale wiesz, u nas mieszka kotek." Buras nie przejął się informacją i kontynuował marsz. A niech mu tam! Byle nie nasikał.
I tu krótki wtręcik o naszym kotku. Jest to kot nie całkiem normalny. Brakuje mu jednej nóżki, ma jakieś problemy natury emocjonalnej, i na domiar złego potwornie wali mu z pyska. Taki kotek po przejściach, co się własnego cienia boi i nie ma za grosz typowo kocich skłonności typu wskakiwanie na stół i ściąganie wędliny z kanapek.
Buras doszedł do drzwi do przedpokoju zniknął mi z oczu i wtedy usłyszałam gardłowe MRAUUU! i przed nosem śmignął mi najpierw Buras, a zaraz za nim moja Kotełka z ogonem jak u wiewiórki, postukująca kikutem o parkiet, jak wkurzony pirat. Buras wyskoczył na taras i schował się za winklem, czyli u siebie, Kotełka natomiast zajęła pozycję w drzwiach balkonowych i mierzyły się wzrokiem jeszcze przez dobre dziesięć minut. Kotełka jeszcze wyszła na taras, podeszła do winkla, usłyszałam kolejne MRAUUU!, zawróciła i wróciła na posterunek w drzwiach, a Buras schował się całkiem.
W efekcie tego wydarzenia ja mam zakwasy w mięśniach brzucha, Kotełka postanowiła zostać kotem wychodzącym, w związku z tym trzeba ją szybko zaszczepić na różne wychodzące choróbska, żeby mi jakiejś wścieklizny do domu nie zwlokła. Postanowienie jej jest tak gorące, że jeszcze tego samego wieczora czmychnęła do ogródka i musiałam ją po ciemku wabić, co w przypadku kota prawie całkiem całkiem czarnego nie było proste. A Buras nadal wraca do domu przez nasz taras. Podejrzewam też, że nie była to jego ostatnia wizyta w naszym domu, bo z wyglądu jest kotkiem bardzo sympatycznym, ale nie bardzo bystrym :)
Kotki toleruję, ich kupek nie zamierzam, więc nakupiłam jakichś odstraszaczy i zobaczymy, co będzie dalej. Marzy mi się drugi kotek, taki bardziej koci, najchętniej z wyglądu i charakteru norweski leśny, ale nic na siłę. Jak będzie nam pisany, to się pojawi. Rodzina też jęczy, że chciałaby normalnego kotka, chociaż ostatnio Kotełka częściej przychodzi na mizianie i nawet brzuch wystawia. Wcześniej Małż opowiadał tylko historię, kiedy obudził się nad ranem, bo go jakaś mara dusiła w pierś, otworzył oczy i zobaczył tuż przed nosem dwa oślinione kły wystające z zamkniętej paszczy. (Nasz kotek ma również wadę zgryzu i wygląda jak wampir.) Zupełnie nie rozumiem, o co afera! Najpierw narzeka, że kot nienormalny i nie przychodzi, a jak kotek przyszedł, to źle...
Czeka nas więc szybka wizyta u weterynarza, szczepienie i może coś przy okazji da się zrobić z higieną kociej jamy gębowej, bo ambiwalencja między pragnieniem bliskiego kontaktu ze zwierzakiem, a głęboko zakorzeniony wstręt do wyziewów, które się z niego wydobywają, jest męcząca.
Państwo oczywiście umyli już dzisiaj ząbki, tak? Ja nie po drugim śniadaniu, więc spadam do łazienki :)))

Miłego dzionka i tygodzionka, że się tak wyrażę!!!

3 komentarze:

  1. Witaj. Jestem psiarą i z kotami nigdy nie miałam nic wspólnego. Patrząc na miłośników kotów, można taką samą miłością obdzielić te futrzaste milutkie stworzenia.
    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  2. Witaj Mario! Pies, kot, koszatniczka - co by to nie było, warto znaleźć w domu miejsce dla jakiegoś futrzaka. Odrobina serca i zwierz też się odwdzięczy :)

    OdpowiedzUsuń
  3. biedny stwór... takiego kota-wampira widziałem raz na Saskiej Kępie.

    aha: nie każdy miłośnik kotów to "futrzaste milutkie stworzenie", bywają i gładcy, i nie tak milutcy, itp.

    zresztą - podział na psiarzy i kociarzy, tak jak i wszystkie inne podziały, jest sztuczny. ktoś może nie wiedzieć, że jest psia- lub kociarzem dopóty, dopóki się o tym nie przekona przez zaprowadzenie sobie tego inwentarzu żywego. ale nic na siłę.

    OdpowiedzUsuń