wtorek, 12 kwietnia 2011

Małe dramaty

Ale zanim o nich, muszę z radością zauważyć, że wystarczyło nieco zaniedbać bloga, by pojawili się na nim nowi obserwatorzy. Hmmm. Dziwne zaiste.... Ale miłe :))) Więcej nas, więcej nas i człowiekowi od razu raźniej!
A dramat polega na tym, że... dziecko mi dorośleje. Znaczy, to, samo w sobie, dramatem nie jest, ale są momenty, kiedy mi ciężko. Tak ciężko, jak zapewne będzie niektórym czytelnikom ciężko będzie czytać poprzednie zdanie z tymi wszystkimi przecinkami ;)
Do tej pory byłam twarda. Starałam się siłą spokoju uspokajać moje dziecko. Nie było większych problemów z chodzeniem do żłobka. Bachorek może nie leciał tam, jak na skrzydłach, raczej dreptał zrezygnowany, noga za nogą, ale nie dramatyzował, nie histeryzował, nie rozpaczał. Do czasu. Do czasu, kiedy Tata zabrał go do garażu i przewiózł garbusem. Teraz wstaje rano (albo zwlekam go z łóżka za nogę), ubiera się, a potem każe zakładać kurtkę i... "Do gajaziu! Fodzik!" "Nie, Synku. Teraz nie idziemy do garażu. Mama idzie do pracy, ty do żłobka, a do garażu możemy iść potem." "NIEEE CIE DO ZIOOOBKA!!! DO GAJAZIU!!!" A potem spazmy, płacze, łkania. Ciocie mówią, że od wczoraj opowiada o tym garażu i samochodzie bez przerwy. Widać, że przeżywa. Dziecko, które do tej pory było totalną trąbą, jeśli chodzi o akcentowanie własnego widzimisię, nagle zaczęło się miotać. A mama głupieje. Emanowanie spokojem nie wystarcza, a na rzeczową, partnerską rozmowę jeszcze za wcześnie. Pewnie, jak przy innych podobnych macierzyńskich dylematach, trzeba wziąć na wstrzymanie, bo kiedyś to minie i niezależnie od tego, co zrobię, Bachorek i tak nie będzie tego pamiętał ;). I dochodzę tu do największego dla mnie macierzynskiego wyzwania: jak wychować dziecko (albo odchować) tak, by szanować jego osobę i nie dać sobie wejść na głowę. Przy drugim jest zapewne łatwiej... He, he, he... ;)
Tymczasem jakimś ułatwieniem, przynajmniej życia matki, będzie przyoblekanie Pociechy w takie oto łaszki:

Endo. Cena niemała. Nie mogłam sobie odmówić... No, po prostu nie mogłam! Tiszercik lekko powaflowany, bo zdjęty ze sznurka po praniu. Sama bym w takim chodziła, gdyby robili większe :)))

Trzymajcie się cieplutko! Pa!

P.S. W sprawie lekko żenującej. Pisałam (chyba), że dostałam od Babci Krysi starego Singera. Sprawdziliśmy, że silnik działa i maszyna się kręci, ale jak się nawleka igłę? Hę? Coś bym nawet uszyła, ale przez ten podstawowy etap nie przeszłam. Coś tam namotałam, ale do wyciągnięcia nitki z bębenka nie udało mi się doprowadzić...

7 komentarzy:

  1. Dobre, świetny blog! Super piszesz i choć ja dawno z pieluch wyrosłam, chętnie poczytam Twoje zmagania z Bachorkiem :-)) Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  2. Chciałabym z przykrością zauważyć, że Blogspot nie raczył zamieścić mojego komentarza do komentarza Lulu. Skandal!
    Napisałam: "Dzięki za dobre słowo, Dobra Kobieto. Będziemy się starać ;)". I komu to przeszkadzało, się pytam?!!!

    OdpowiedzUsuń
  3. Zapewne użyłaś niecenzurowanych słów Młoda :-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ile on już ma? Mój też ma bunt, tylko o tyle gorszy, że nie mówi prócz pojedynczych słów jeszcze nic :( i weź go zrozum...

    OdpowiedzUsuń
  5. Jak dobrze namotasz górę i nawleczesz igłę, to ona Ci wyciągnie nitkę z bębenka (jeden, delikatny obrót kołem trzymając końcówkę nitki, żeby nie uciekła).
    A dziecko masz inteligentne, więc nie narzekaj - w garażu JEST ciekawiej niż w żłobku, zapytaj choćby Kubicę :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Lulu, nie. Nie używam brzydkich wyrazów... na blogu :-)))
    Aniu, 2+4 miechy. Wytrzymaj! Lada moment Twój Mały też będzie budował zdania składające sie z więcej niż dwóch słów. Uwaga! Najpewniej będą w trybie rozkazującym, np. "Nie giglaj nogę, mamo!" albo "Idź, kotku, tam!" Jestem zachwycona tym, jak moje dziecko używa wołacza. Ja nie jestem tak staranna...
    Bożenko, a jak się "dobrze mota górę"? :))) Mam wątpliwości. Przewlekłam przez wszystko, co mi się wydawało istotne i kicha. Możliwe, że kluczem do mojego braku sukcesu było to, że zakręciłam kołem do siebie, a nie od siebie :-| Wiele wskazuje na to, że bębenek mam włożony poprawnie. Maszyna przyszła z bębenkiem i nawiniętą nitką. Niestety, jak słusznie zauważyłaś, dziecko mam inteligentne... na tyle by zauważyć, że kręcenie kołem powoduje poruszanie się igły, i igłę trzeba było zdemontować. A jeszcze wcześniej przywiązać sznurkiem koło zamachowe napędzające maszynę do nóżki stolika, bo Bachorek uznał, że pedał maszyny jest wprost wymarzony do siadania, a z rączkami przecież coś w tym czasie trzeba zrobić ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. A nie, od siebie chyba kręciłam. Już sama nie wiem :(

    OdpowiedzUsuń