wtorek, 1 lutego 2011

O zachwycie...

Tak już mam, że jak mnie coś zachwyci, to wsiąkam - rozpływam się, topię, nogi mi się rozjeżdżają, osuwam się na ziemię i odpadam. Pewnie nic w tym nadzwyczajnego, bo w końcu słowo "zachwyt" zobowiązuje. "To mi się podoba" to za mało powiedziane, niekiedy. Dziwnym trafem zachwyt taki wiąże się u mnie z szeroko pojętą sztuką. Chwała Bogu, że nie z markowymi ciuchami, bo jeszcze by mnie kusiło, żeby nabywać przedmioty mojego uwielbienia. Zagrożenie, że fundnę sobie La Pedrerę Gaudiego albo Chrysler Building w Nowym Jorku jest znikome, ścian sobie Klimtem i Muchą też raczej nie obwieszę, więc śpię spokojnie ;)
Czasami zachwyt budzą we mnie też mniej spektakularne, zdawało by się, widoki. I teraz będzie TADAMMM!....
....
....
....
Napięcie rośnie...
....
....
....
na przykład...
....
....
....
dajmy na to...
....
....
....
wełna.

Dacie wiarę, że na taki widok, albo taki, albo taki*, to padam i nie wstaję? Jakże bym mogła?! Przecież to takie piękne! I ludzka ręka to stworzyła... Zachwyt, po prostu zachwyt!

Czyż nie? ;)

* zdjęcia pochodzą z blogów Kocurka, Eguni i Fanaberii.

3 komentarze:

  1. Bardzo fajnie czyta się Twój blog. Ja już zapomniałam, jak to jest z małymi dziećmi:)Na dzień dzisiejszy czekam, kiedy padnie komunikat : mamo, będziesz babcią :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Witaj Gocho! Miło, że wpadłaś :) A skoro piszesz, że czekasz, to życzę Ci, żeby ten komunikat padł ;) Babciowanie jest podobno jeszcze fajniejsze :)))

    OdpowiedzUsuń
  3. Bo możesz tylko rozpieszczać, a nie wychowywać :D

    OdpowiedzUsuń