poniedziałek, 7 lutego 2011

Niespodziewany prezent

W sobotę trafiłam na przyjęcie. Z jakiej okazji - nieważne, kto świętował - nieważne, ważne - że miałam miejscówkę na końcu stołu, vis-a-vis Gospodyni. Po obgadaniu tradycyjnego tematu, czyli jak nam dzieci rosną, przeszłam do tematu bardziej zajmującego. Bo bywają niekiedy tematy jeszcze ciekawsze niż dzieci ;). Otóż Ewa pracuje w Muzeum Narodowym, więc skorzystałam z okazji, by dowiedzieć się co nieco o kulisach pracy tej szacownej instytucji. Moja wiedza o muzealnictwie, czy historii sztuki, jest mocno fragmentaryczna i opiera się głównie na wyobrażeniach tworzonych na podstawie lektury peerelowskich kryminałów i wielokrotnego oglądania filmu "Poszukiwany, poszukiwana". Pamiętacie z grubsza fabułę? Stanisław Maria Rochowicz, historyk sztuki podejrzany o kradzież obrazu, postanawia ukryć się w przebraniu gosposi Marysi. Fabuła skupia się na perypetiach Marysi, ale mnie zawsze frapowało, co też mieści się w magazynach muzeum. Postanowiłam zasięgnąć informacji u źródła.
"Ewa, a jak myślisz, jaka część zbiorów muzeum jest wystawiana? Tak procentowo?" (Naprężyła się żyłka badacza, metody ilościowe...)
"W naszej kolekcji? Jakieś 5%."
Macie pojęcie? Muzeum Narodowe ma dwudziestokrotnie więcej, niż pokazuje! No, dobrze. Może nie dotyczy to wszystkich zasobów. Te szacunki dotyczą Kolekcji Tkanin. Nie mam pojęcia, jak to wygląda w innych działach, ale jedno jest pewne - ma to muzeum jeszcze masę do pokazania.
Konwersacja w naturalny sposób przeszła do kolejnego punktu: "Wiesz, dostałam niedawno od babci kilim. Taki, wiesz, Art Deco. Babcia sama go cerowała. Nawet nie wiem, jak to wygląda, bo jeszcze o nie oglądałam. Słuchaj, jak się naprawia killimy?" "To zależy, czy uszkodzony jest wątek, czy osnowa..." i w tym momencie moja rozmówczyni wstała i po chwili wróciła z grubym albumem. Rozpakowała go z folii i powiedziała "Ja ci, oczywiście, dam tę książkę, ale tu możesz sobie zobaczyć...". W życiu się tak nie cieszyłam z książki. Zwłaszcza, że sprezentowała mi ją autorka :)

I tak od trzech dni sobie patrzę:


Oszalałam. Otwieram, kartkuję, miziam kartki, pieję z zachwytu - sami zobaczcie kilka próbek.




 Dwie pierwsze fotki to hafty, dwie poniżej to koronki. Co tu dużo gadać, są po prostu bajeczne. W książce jest zatrzęsienie pięknych fotografii i masa informacji.
Z tej wielkiej radości i wdzięczności zaoferowałam się, że napiszę o tej książce na blogu, co też niniejszym czynię. Informację o książce można znaleźć na stronie wydawnictwa ARKADY TUTAJ. Lojalnie ostrzegam, że jest to sklep internetowy, a książki mają takie, że... szybko uciekłam, żeby nie zacząć zakupów. Lekturę i oglądanie obrazków na pewno będę kontynuować, bo już dowiedziałam się, co to jest tapiseria, a kulturalny człowiek chyba powinien odróżniać kobierzec od kilimu ;)

Oj, rety! Już tak późno? Chyba pora spać! DOBRANOC :)))

3 komentarze:

  1. Ojej, to ja bardzo proszę pokłonić się pani Ewie (a najchętniej obydwu autorkom) ode mnie nisko! Jeden egzemplarz mam przy łóżku, a drugi (zafoliowany) stoi na półce :) Tak intensywnie polowałam na nią od momentu ukazania, że skończyłam z dwiema sztukami. Ale dobrego nigdy dość :)
    Tkanina w Polsce nie cieszy się dużym uznaniem (jak mogłaś nie obejrzeć jeszcze kilimu od babci???? Art Deco????) i tego typu kompendia mają znaczenie nieocenione. Może ja też o niej napiszę u siebie?

    OdpowiedzUsuń
  2. Mogłam, mogłam. Ale do czasu ;) Co tu dużo gadać - jest piękny. Ewie się pokłonię z miłą chęcią i to niebawem, bo obiecała, że jak jej pokażę ten kilim, to mi coś o nim powie. Ja wiem jedno, niestety nie jest sygnowany, na co skrycie liczyłam :( Szczęśliwie okazało się, że uszkodzenia nie były duże, więc nawet po amatorskich łataniach Babci wygląda nieźle. Ale jak się o naprawi profesjonalnie... Pokażę, pokażę...

    OdpowiedzUsuń