sobota, 6 listopada 2010

Pora na Telesfora...

...czyli na kolejny post. Od ostatniego było co prawda kilka po drodze, ale niestety nie wydostały się z mojej głowy do wirtualnej przestrzeni. Widać jeszcze nie była ich pora ;)
U nas bez zmian, festiwal choróbsk trwa. Dziecko odwiedziło nową panią doktor. Mama zdesperowana rzeźnią odbywającą się w rejonowej przychodni zdecydowała się na komercyjną alternatywę ("Można płacić kartą"). Efekt terapeutyczny porównywalny z tym, jaki osiągnęliśmy po wizycie w ramach NFZ, mój komfort podczas wizyty bez porównania wyższy. Bachorek w oczekiwaniu na wizytę froterował na czworaka znacznie czystszą podłogę, trwało to cztery razy krócej, w przerwach mógł się pobawić zabawkami (w naszej przychodni, nie wiedzieć dlaczego, zabawki są tylko w przychodni dla dzieci zdrowych ???), a Mama nie zgrzytała zębami, że co chwila ktoś się wkręca do gabinetu na wydrę i kolejka puchnie w oczach.

I tak właśnie wygląda moje podejście do obecnego systemu ochrony zdrowia - za darmo leczę się, kiedy nie dolega mi nic wymagającego pośpiechu (UWAGA! Nie dotyczy zębów. Od czasu podstawówki, gdzie dentystka-sadystka była na miejscu i pastwiła się nad dziećmi, czy tego chciały, czy nie. Po latach, leczonej przez tę panią prawej dolnej szóstce musiałam powiedzieć sayonara na ostrym dyżurze w szpitalu u chirurga szczękowego w ostrym stanie zapalnym, który zeżarł ząb od spodu.), a w sprawach nagłych (zatkane ucho, zapalenie rogówki, itp.) uderzam do Centrum Medycznego X. X, bo nie o reklamowanie konkretnej firmy mi chodzi, ale o opis zjawiska, więc nazwa firmy nie ma większego znaczenia. I żeby nie było, to post też nie jest o tym, jaka nasza służba zdrowia jest be. Jest jaka jest, i szkoda mi życia, by na nią utyskiwać. Ale do rzeczy.
Na szczęście w odróżnieniu od Mojego Szczęścia jestem osobą, której pieniądze na koncie nie parzą i zawsze jakiś zaskórniak jest, więc jak mnie już przydusi, to łapię za telefon, umawiam się na wizytę (najczęściej bez problemu i bez konieczności długiego na nią oczekiwania), jadę, płacę kartą (a co?!) i dostaję to, po co przyszłam. Na szczęście nie zdarza się to często, moje kłopoty zdrowotne są zwykle uciążliwe, ale błahe (miał ktoś kiedyś zatkane ucho - wrrrr!), więc takie podejście jeszcze mi się kalkuluje. Gdybym chciała sobie kupić komfort "obsługi" infekcji Bachorka, to sprawa wymagałaby przeliczenia ;). Zawsze podczas takich wizyt nachodzi mnie jedna refleksja. Siedzę sobie w tej poczekalni, kolorowej, lśniącej czystością, z wygodnymi meblami, dystrybutorem z darmową wodą, kawą, pisemkami do czytania, gapię się na inne osoby w poczekalni i tak gdzieś w środku czuję się, jakbym była tu nie na miejscu, jakbym się pod kogoś podszywała, jakby to był świat nie dla mnie. Bo bulę za wizytę własną kasę, a nie przyłażę z abonamentu, który mi cały lub w części funduje korporacja w ramach socjalu? Dziwne. W końcu stać mnie. Nie muszę rok na te wizyty oszczędzać. Chyba muszę się nad sobą poważnie zastanowić :))) Będzie post, kiedyś, kiedyś :)
A tymczasem... ja dla odmiany od wszystkich dookoła leczę się z zapalenia zatok. TA DAMMMM! Leczę się u lekarza rodzinnego, do którego jestem zapisana, za for fri, jak mawiają niektórzy. Ostatni raz byłam tam jeszcze w ciąży, dokładnie z tym samym problemem i nie był to pierwszy raz. No prześladuje mnie ta infekcja na okrągło. Okazało się, że w przychodni jest nowy lekarz. Zapisał mi terapię tak skomplikowaną, że nie jestem w stanie zapamiętać, które leki kiedy mam łykać i muszę zerkać na rozpiskę. Mam nadzieję, że tym razem pomoże i umówiliśmy się, że po kuracji stawiam się ponownie i bierzemy się za wzmacnianie odporności. Bo zapomniałam napisać, że na odchodnym pani doktor płatna kartą zapisała Bachorkowi Bioaron C na podniesienie odporności. To ja też chcę!!!

I żeby zakończyć, jakimś miłym, porowym akcentem zapodaję przepis na super łatwą, super szybką i super pyszną zupę porową:

Potrzebne składniki: por, ziemniaki, mleko (lub śmietana), masło, sól, pieprz i oczywiście woda ;)

Pora (biała część) pokroić w talarki, ziemniaki, jak kto lubi, i wrzucić do wrzącej wody. Gotować na wolnym ogniu do miękkości, dolać mleko (lub śmietanę), przyprawić solą i świeżo zmielonym czarnym pieprzem. Na koniec dodać masło. Wersja z mlekiem jest łagodniejsza w smaku, ale może wydawać się kontrowersyjna, więc jeśli ktoś się boi, może użyć śmietany lub w ogóle zrezygnować z zabielania, choć wtedy zupa będzie cienka w smaku. Zupa powinna być dosyć gęsta, co osiąga się rozgotowując pora i ziemniaki. Ja tej zupy nie przecieram, ale spokojnie można to zrobić. Można też zacząć gotowanie od podduszenia pora na maśle. Nieco więcej zachodu, smak również pyszny.

Smacznego!

5 komentarzy:

  1. Cześć:)
    Jeśli chodzi o choroby-w żłobku dzieci chorują i już. Jak mi mówiono, że synek zacznie chorować zbywałam tych pesymistów, bo przecież młody był okazem zdrowia. No właśnie, był. chorować zaczął, a glut przedszkolny zamieszkał w naszym domu i żąda meldunku.
    To podobno mija...
    Ja też w prywatnej przychodni czuję się jak w butiku Prady-jakoś nie na miejscu;)
    A zupkę zrobię, idealna na jesień. Ja do porowej dosypuję soczewicę. Rozgotowana z ziemniakami i porami nadaje lekko orzechowy smak.Czasem śmietanę zastępuje koncentratem pomidorowym, wtedy można dać trochę miodu albo gorzkiej czekolady. Słodycz podkreśla smak porów i pomidorów.Czekolada orzechowy smak soczewicy.Idę robić ta zupę, muszę ją zjeść natychmiast, już!!!
    Pozdrowienia z Marysina,

    OdpowiedzUsuń
  2. Wydaje mi się, że jeszcze ludzie nie dorośli do tego, aby nie posyłać chorych dzieci do przedszkola. I potem już cierpią lawinowo niestety. Wszak z powietrza tego nie złapał.

    OdpowiedzUsuń
  3. Maszko, z Marysina? Nie z Łokcia? Przy okazji gratuluję i czekam na zdjęcia :))) Greps z butikiem Prady - wyśmienity! I trochę mi raźniej :)
    Zupkę polecam. Jej sekret tkwi chyba w prostocie składników. Z soczewicą, to już nie będzie to samo... A soczewica zielona, czy czerwona? ;)
    Aniu, to chyba nie takie proste. Zanim Bachorek poszedł do żłobka wydawało mi się, że jest tak jak piszesz, ale jeśli lekarz daje zaświadczenie, że moje dziecko jest zdrowe i może chodzić, to go posyłam. I w sumie nie mam pewności, że złapał coś od dzieci, a nie od swojego Taty, który do lekarza to idzie dopiero, jak ma powikłania po przechodzonych infekcjach :-| To jest dopiero skandal.

    OdpowiedzUsuń
  4. No niestety z Marysina. Na Łokciu nie ma się gdzie schronić na zimę. I jeszcze długo nie będzie. Nie ma we mnie ani krzty surwiwalowca, kocham ciepełko, wannę gorącej wody i listopad zza okna. Na razie wystarczy mi sam Łokieć, jego spokojne bycie gdzieś tam. I plany.
    Zdjęcia już są, ale jak to zdjęcia robione byle jakim aparatem-nijak to się nie ma do rzeczywistości. I dzięki za gratulacje, a i owszem, jest czego, nieskromnie przyznam;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Każdy chłop widzę z lekarzem ma to samo :> niestety.

    OdpowiedzUsuń