niedziela, 15 sierpnia 2010

Wakacje z blondynkiem

Ufff! Na szczęście już po nich. W tym roku nasze wakacje, to tydzień na kempingu w Dębkach. Kemping - tak, Dębki - nie, tydzień - nie mam zdania.
Po zeszłorocznym niewypale z namiotem (w przedsionku stała woda po kostki, temperatura nocą nie przekraczała 5 stopni, a Bachorek miał pół roku, bez przerwy się odkrywał i nie mówił, czy mu zimno - wytrzymałam trzy noce :-/) tym razem zdecydowaliśmy się na przyczepę i był to strzał w dziesiątkę. Co prawda tym razem pogoda dopisała, ale i tak przyjemniej było mieszkać "pod dachem", niż pod nawet najbardziej esluzywną, ale jednak szmatką. Żeby nie było: nie mam nic przeciwko spaniu w namiocie, nawet z dzieckiem, ale dlaczego nie podarować sobie odrobiny luksusu, kiedy jest możliwość :-D? Na kempingu tłumów nie było, ale czemu się tu dziwić, skoro według pani ze sklepu: "Red's? Nie ma. Nie zamawiamy, bo już po sezonie." Sporo rodzin z małymi dziećmi, ale jak na lekarstwo młodszych nastolatków. Jedenastoletni syn znajomych wynudził się jak mops.
Miejsce na wakacje wymyślili znajomi ze względów sentymentalnych. My chcieliśmy spędzić wakacje w miłym towarzystwie i to się udało. Jednak idea wakacji w jakimkolwiek nadbałtyckim kurorcie napawa mnie najwyższym obrzydzeniem. Słabo mi się robi na wspomnienie tłumów przewalających się lokalną Marszałkowską, niezliczonych straganów z badziewiem i budek ze śmieciowym, śmiedzącym żarciem i samochodów podjeżdżających pod same wydmy mimo obowiązującego w całej wiosce znaku "Strefa zamieszkania". Żeby nie było: nie jestem uprzedzona wyłacznie do polskich plaż. Nie lubię
opalania niezależnie od wielkości i lokalizacji "solarki" ;-).
Czy tydzień wakacji to dużo? Pewnie nie, ale nawet kilka dni z dala od telewizora i internetu nieźle czyści zwoje i stanowczo wystarczająco, jeśli trzeba bez przerwy rozglądać się za Bachorkiem ciekawym świata. Na otwartym terenie upstrzonym drzewami, namiotami, przyczepami i innymi schowankami to wyzwanie. Na szczęście dobrzy ludzie pomogli :-). Jeszcze tylko 8 godzin w samochodzie z zepsutą klimatyzacją i witani rozdzierającym miauczeniem Kociszcza zameldowaliśmy się w domowych pieleszach.
Ufff!!!

P.S. Jeśli ktoś się jeszcze nie domyslił, to Bachorek jest blondynkiem :-).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz