niedziela, 26 sierpnia 2012

A na śniadanie...

...chleb własnej produkcji. Co tu dużo gadać, frajda ogromna, jak się ten chleb nasz powszedni wyprodukuje własnoręcznie. Można narzekać, że pieczywo z supermarketu paskudne, że to nie to, co kiedyś, a można zrobić swoje i się delektować :)
Internet pęka w szwach od przepisów na chleby i bułki, w księgarniach zatrzęsienie książek na ten temat, wystarczy tylko wybrać przepis i już. Ba! Można nawet kupić w sklepie gotowe mieszanki i maszynę, która sama wszystko zmiesza, wyrośnie i upiecze. I nad czym się tu zastanawiać? To już proszę sobie samemu odpowiedzieć, bo ja fachowcem od pieczenia chleba nie jestem i wykładu nie wygłoszę ;)
Ja, jako blondynka i lajkonik w temacie chleba, przemyślałam rzeczy następujące:
  1. Maszyna do wypieku chleba - fajny gadżet, ale można upiec chleb bez maszyny i nie chcę kolejnego grata w domu.
  2. Gotowa mieszanka z Lidla - 4,99 za torebkę = 2 bochenki chleba w cenie dość atrakcyjnej.
  3. Zakwas - można bez problemu dostać od kogoś, kto piecze chleb lub kupić w piekarni, ale... jak mi się znudzą chleby bez zakwasu :)
  4. Mąka, dodatki, itepe - zacznę wydziwiać, jak nabiorę praktyki :)))
Pierwsze próby już za mną. Przetestowałam trzy mieszanki z Lidla: pełnoziarnisty, słonecznikowy i ciabattę. Mieszanki zawierają mąkę, drożdże i dodatki. Wystarczy dodać ciepłą wodę (do ciabatty dodatkowo łyżeczkę oliwy) i wyrobić. I tu wystąpił pierwszy problem. Wyrabiałam ciasto w robocie, za który swego czasu dałam dużo pieniędzy, znaczy nie byle jakie badziewie, konkretnie niemiecki Braun. I jego niebadziewność przejawia się tym, że co prawda mieszanki z Lidla nie daje rady wyrobić, ale za to jak się przegrzeje, to automatycznie przestaje działać i po ostygnięciu wraca do życia. Tyle, że w międzyczasie ciasto trzeba wykończyć ręcznie, a jest to o tyle nieprzyjemne, że makabrycznie się klei. Nie mam pojęcia na czym polega ten fenomen, ale ciasto po dodaniu wskazanej na opakowaniu ilości wody jest makabrycznie klejące. Nie jedno już w życiu ciasto drożdżowe robiłam i bywało, że się kleiło, ale tutaj - masakra. Może ta mieszanka działa tylko w maszynie do pieczywa z Lidla, czyli Silver Crest lub podobnej, ale jeśli jej nie mamy, to pozostaje improwizacja. Dziś było kolejne podejście i po zagotowaniu robota przełożyłam ciasto do miski i dolałam dodatkowe 100-150 ml wody. Ciasto zrobiło się luźniejsze, co pozwoliło nieco je potarmosić i napowietrzyć. Nadal lepiło się jak diabeł, ale wyrabianie zrobiło swoje i w cieście wreszcie pojawiły się upragnione dziurki. Sukces!
Lidlowe pełnoziarniste i słonecznikowe mogę polecić. Są smaczne. Ciabatta mnie rozczarowała. Wyszedł regularny, ciężki, biały chleb, a cały urok ciabatty to przecież lekka, nawet frywolna, dziurowata konsystencja. Cóż, zostało jeszcze pół paczki, będę próbować :)
Produkuję jeszcze chleb w wersji niegotowcowej. Przepis znalazłam w dwumiesięczniku "Sielskie Życie" wydawnictwa Burda, numer maj/czerwiec 2012. Kupiłam z ciekawości, co też jest w środku, i z przyjemnością przeczytałam od deski do deski. Polecam. Warto rozejrzeć się za nim w poczekalni u dentysty :) Obok portretów kilku ciekawych osób i rodzin wiodących sielskie życie poza miastem i artykułów o lilakach i peoniach, znalazł się też przepis na chleb z dużą ilością różnych ziaren, dziecinnie prosty do przygotowania. Tak prosty, że nie mogłam mu się oprzeć. Wystarczy zmieszać suche składniki i dodać do nich lekko "ruszone" drożdże z wodą. Wymieszać szybko łyżką i wylać do przygotowanej blaszki - ciasto ma konsystencję budyniu - a potem do piekarnika i po godzinie gotowe. Taki bezproblemowy chleb, to mogłabym robić codziennie! Tylko nie nadążylibyśmy z jedzeniem :) Po pierwszej próbie musiałam przepis zmodyfikować. W przepisie jest 50 g drożdży, ale chleb tak nimi jechał, że za drugim razem dałam ok. 30 i też było ok. Myślę, że z 25 g też zadziała, a może jeszcze mniej? Jestem zwolennikiem osiągania maksimum efektów przy minimum nakładów...
Kolejnym etapem będzie jakiś chleb z dodatkiem ziemniaków, ale to za jakiś czas, na razie chlebek z "Sielskiego Życia" w wyjątkowo (jak na mnie) artystycznej odsłonie :))))


Smacznego i do miłego!

7 komentarzy:

  1. A ja myślałam, ze na zdjęciu już zimę pokazujesz, mróz jakiś czy coś hehehe
    Powiem Ci, że w zeszłym roku napaliłam się na pieczenie chleba i parę razy nawet upiekłam, ale u mnie to on znikł zanim ostygł, więc chyba się nie opłaca hehehe... Bo jak ferajna ze studiów zjeżdża do domu to kupujemy metrowy ( dosłownie) chleb dziennie.
    Udanych prób Ci życzę:D
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Znam ten ból z opowieści. Namawiałam na pieczenie chleba Starsze Dziecko, ale tylko machnęła ręką, że nie warto, bo codziennie szykuje Zięciuniowi do pracy sześć podwójnych kanapek :)))
    Zgoda, pieczenie chleba to fanaberia, ale smaczna i mniej męcząca niż własnoręczne mielenie zboża na mąkę w żarnach. Są nawet tacy (a dokładnie takie), co twierdzą, że godzinka wyrabiania chleba jest wyjątkowo wprost relaksująca. Ręka mnie boli na samą myśl o tym :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Dziękuję za wsparcie w sprawie ryb.
    Pozdrawiam Lacrima

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja chleba jeszcze nie piekłam, ale to przez lenistwo - bliziutko do pysznej piekarni :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Oj, mnie się też marzą świeże bułeczki na śniadanie. Tylko że pieczenie chleba przy pieczeniu bułeczek to łatwizna...

    OdpowiedzUsuń
  6. hmmm...aż u mnie zapachniało świeżym chlebkiem...

    OdpowiedzUsuń