Bacho pojechał na zieloną szkołę. Niby nic, ale...
Ic wyjechała na zieloną szkołę na całe dwa dni i jedną noc. Do Julinka. Znaczy jakieś 30 kilometrów od macierzystej szkoły. I super. Rodzice już od września ręce załamywali, że laboga, co to będzie, więc kompromis z ich fobiami został zdecydowanie osiągnięty.
W związku z nieobecnością dziecka, Tatunio natychmiast po powrocie z pracy zaproponował mi romantyczną wycieczkę do Kampinosu. A ja co? No jak, co? Głupia nie jestem i znam go nie od wczoraj. Nie o romantyzm chodziło i nie o mnie, ale o moją furę i przywiezienie szyby do malucha. Kampinos się przypadkiem zgadzał...
Mimo pewnych niedogodności wycieczka się odbyła, wujcio Gugiel zaprowadził nas, gdzie trzeba, szyba zasiliła zbiór tatuniowych artefaktów zagracających MÓJ gabinet w piwnicy, a my byliśmy litościwi i nie zrobiliśmy Bachorkowi wiochy odwiedzając go na wyjeździe.
Bo tak całkiem przypadkiem, szyba była do odebrania w następnej wsi za Julinkiem...
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz