Sami powiedzcie, czy nie jest kosmiczny?
Nie jestem przesądna, lubię we własnych oczach uchodzić za osobę rozsądną i twardo stąpającą po ziemi, ale gdzieś tam w głębi serca wierzę, że jeśli się stoi nad garnkiem, to woda się wolniej gotuje, a kwiatek, jak go postraszyć, że trafi na śmietnik, daje z siebie wszystko ;)
Kosmita wyżej to ceropegia "Hamlet". Ostatnio ją zaniedbałam, nie miałam do niej serca i kiedy zaczęła źle wyglądać byłam gotowa się z nią rozstać, oczywiście uprzednio pobrawszy szczepki. A ona co? Obsypała się kwieciem. Oprócz kwiatu ze zdjęcia ma jeszcze wiele pąków.
A tak zareagowała hoja "Minibelle" na rzucony od niechcenia pomysł obcięcia jej półmetrowego, łysego wącha...
Tak się zastanawiam, co by tu wziąć na celownik w następnej kolejności?
***
Milowymi krokami zbliża się koniec wakacji. Od poniedziałku Bachorek wraca do żłobka, ja odetchnę w pracy, a za tydzień - morze, nasze morze - wakacje nad Bałtykiem. Bardzo proszę o zamawianie dobrej pogody :))) Nie musi świecić słońce, nawet wolałabym, żeby nie świeciło, bo nienawidzę leżeć plackiem na piachu, ale błagam NIECH NIE LEJE JUŻ WIĘCEJ! Od wielu lat nie było takich pięknych, soczystoziolonych trawników, ale może już starczy?...
A Państwo już po? Jak się udały wyjazdy? Czy preferujecie wakacje w domowych pieleszach?
Buziaki!
M.
czwartek, 28 lipca 2011
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Hamlet piękny. U mnie kwitnie non stop, ciągle obsypany pąkami, tak jak Sandersonii. Szalenie sympatyczne ceropegie. Co do straszenia - to coś w tym jest, choć u mnie to nie działa. Widocznie moje strachy są na lachy :-) Wypad nad morze, super! Ależ Ci dziewczyno zazdroszczę. Trzymam kciuki za pogodę i za słońce też, a co ;-) Może ja się na nie załapię, choć w weekendy? Chętnie wygrzałabym trochę kości przed nadchodzącą jesienią. Też mam dosyć deszczy, bo mi rośliny na balkonie nie schną i tylko patrzeć, jak zacznie wszystko gnić :-( Już nie wspomnę o rowerze, który przez wieczorne deszcze w lamusie musi stać.
OdpowiedzUsuńPrzed wypadem pomachaj choćby łapką na swoim blogu i podaj datę powrotu, bo ja tu wiesz, w obserwowanych Cię mam i ... nudzę się ;-))))
Madzia i jak ta Minibelle ? Podoba się ?
OdpowiedzUsuńNad morzem się wybyczcie za wszystkie czasy, należy Wam się ...
buziaki
E.
Lulu, po co termin powrotu? Jedź zamiast mnie! Polskie morze w wydaniu wakacyjnym, to dla mnie prawie jak chińskie tortury, ale jedziemy z przyjaciółmi i to mi wynagrodzi wszelkie niedogodności.
OdpowiedzUsuńEdytko, wybyczymy? Kiedy Ty byłaś nad Bałtykiem? Znam kilka zajęć ciekawszych niż przepychanie się między straganami z pamiątkami "made in China", wąchaniem przepalonego oleju, drałowanie kilometrami z kempingu na plażę, a następnie przepychanie się między zalegającymi ją cielskami i wysłuchiwanie zza sąsiednich parawanów tekstów, których nie przytoczę, gdyż mogą te słowa przeczytać nieletni ;)
Minibelle? No ba! Po przekwitnięciu zaczęła się skórkowana rozgałęziać na potęgę. Chyba trzeba ją będzie zacząć ciąć...
Oj Madzia! Marudzisz! Trzeba jechać tam, gdzie jest mało ludzi, do wsi, która nie jest kurortem. A pogoda? No cóż. Jej się nie wybiera. Ale nawet w deszczu z parasolem można spacerować brzegiem morza. Ja tam w 5 minut bym się spakowała i na Twoje miejsce do samochodu wskoczyła.
OdpowiedzUsuńA datę powrotu chciałam znać, żeby nie indagować Cię przedwcześnie na blogu.
Pogawędek spod parawanów, najczęściej małżeńskich możesz nie przytaczać. Jestem najszczęśliwszą osobą pod słońcem, jak leżąc sobie sama na plaży słyszę dobiegające spod parawanu rozmowy małżonków. Samotny wypad nad morze jest dla mnie najlepszym urlopem!
Oj, marudzę, bo Mamurda wyczytała w prasie fachowej, że blogowanie może mieć własności terapeutyczne i jak sobie pomarudzę na blogu, to w realu będę mniej upierdliwa ;)
OdpowiedzUsuńMorze osobiście uwielbiam, najchętniej w październiku i samotne wyprawy też, ale z dwuipółlatkiem na stanie chyba na jakiś czas muszę o takich luksusach zapomnieć :(
A te brzydkie rozmowy, to nie były rozmowy małżeńskie. To mamusia, kulturalna inaczej, werbalnie dyscyplinowała niesfornego kilkuletniego synka. Jeśli mogłabym wybierać, to świadkiem takich scen wolałabym nie bywać.
Witaj. Ja też mam hoyę, która kwitnie w takich samych kolorach, jak ta Twoja. :-) Teraz przynajmniej znam odmianę. ;-) Tylko moja rozgałęzia się na wszystkie możliwe strony świata. Po prostu od jakiegoś czasu rozrasta się, jak opętana! A ma już 11 lat i w zeszłym roku spadła mi z wysokiego regału... Jak widać nie zaszkodziło. ;-)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Witam serdecznie Gościa z Warszawskich Zagadek :)))
OdpowiedzUsuń